poniedziałek, 12 grudnia 2016

Panda Miś

Jesteśmy w Mui Ne, czyli odpowiedniku naszego Helu ;-) niby pora sucha hmmm a leje jak z cebra...prawie jak w Charnowie latem. Chyba tak będzie do końca naszego pobytu. Jest tu kolo 30 stopni ciepła,  wiec ten deszcz jest wręcz przyjemny, tylko trochę go za dużo jednak.
Wszyscy mamy darmowe inhalacje, z wody morskiej,  deszczu i ogólnej parówy. Wszystkie nasze okolokatarowe problemy powinny przejść. Tylko ubrania nie chcą schnac :-(
W tym deszczu poszliśmy wczoraj do wsi coś zjeść,  dotarliśmy do centrum a tam hmmm taki misz-masz całkowity. Śmieci wszędzie na potęgę :-( Budynki a raczej zbite z byle czego budy, murowane domki,  wypasiona hala targowa,  z daleka wyglądała jak jakiś ratusz -a z bliska juz nie, i 2 sklepy a la mediamarkt mega luksusowe, sterylne i oświetlone. I tylko brakowało jakiegoś rozsądnego baru. Z braku laku usiedlismy pod parasolem pani, która z wózka sprzedawała sajgonki i inne mortadele krojone w słupki. Usiedlismy,  bo konsumowala juz tam jakaś para, ale hmmm o ile sajgonki były z jakimś anchovies,  to te mortadele miały smak tzw dyskusyjny. Marta jak zwykle określiła to zwrotem "bleeee".  Zdjęć nie robiłam,  bo w tym deszczu jakoś nie wyszło ;-)
No i mamy Pandę Misię. Stachu w nocy tak wierzgał po łóżku,  że pechowo uderzył piętą w oko Marty.  Marta ma teraz śliwę i opuchnięte oko... Ale jak to mówią do wesela się zagoi ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz