środa, 21 grudnia 2016

Ale wycieczka....

Pojechaliśmy wczoraj autobusem do miasta Phan Thiet. Autobus tzw shuttle bus z hotelu,  czyli za free. Tak pomyślałam,  że będzie inaczej niż na motorku,  zwłaszcza ze to 27km. Jedyny szkopuł to 6 godzin do spędzenia na miejscu,  bo tak jeździ ten shuttle bus. Wydawało mi się ze na spokojnie zrobimy jakieś zakupy świąteczne dla dzieci,  zjemy pyszny obiad, pospacerujemy, będzie miło.
Ale już w busie zrozumiałam,  że tak nie będzie :-( bo w busie Stach wił się jak nawiedzony, czego nie ma podczas jazdy motorem. Dojechaliśmy pod duży market,  sprawdziliśmy czy maja zabawki mieli, wiec ruszyliśmy w miasto.  W mieście hałas,  hałas hałas. Duży ruch.  Gorąco. Hałas. No i zaczęło się szukanie restauracji. A przed 17 chyba wszystkie knajpy są zamknięte.  Są co chwila takie garkuchnie na kółkach ale sprzedają tam kanapki z różnymi wynalazkami, owsianki i inne mortadele z rybnych resztek. Rozdzielalismy się z Szymonem w poszukiwaniu jakiegoś sensownego lokalu,  ale nic nie udało się nam znaleźć i ostatecznie skusilismy na jedną miskę owsianki z rybą.... Mój konkubent jedząc w kucki zasmiewal się ze mnie, że moja pupa nie mieści się na dziecięcym krzesełku ogrodowym,  które było wyposażeniem garkuchni. Uwaga! Jego się zmieściła! Very funny,  very...

Ostatecznie trafiliśmy pod KFC, jeszcze zamknięte,  gdzie zasugerowalam złapanie taxi i powrót do Muine....

Ale dałam się namówić i 45 min czekaliśmy na otwarcie,  poczym kolejne 25 min na rozgrzanie oleju, a na koniec okazało się ze KFC to najbardziej pożądany lokal na wyprawianie urodzin i kinderbalii :-( tam był taki hałas, większy niż na ulicy,  te dzieciaki tak darly japy, że aż w uszach trzeszczalo :-( biedne Stasio,  był jedną z atrakcji kinderbalu, dzieciaki by go wyciągnęły z wozka gdyby mogły... Uhhh
Na koniec prawie przegapilismy busa powrotnego,  wiec tez trochę nerwów było :-(
uhhh...wniosek :jednak dobrze w ciszy i spokoju odpoczywać,  ale to jest tzw "odrobiona lekcja" cyt. Pan Tyndzik;-)

A i jeszcze jedno spostrzeżenie.
Kiedy Szymon szukał knajpy a ja z dzieciorami czekałam ,  pojawił się nagle pan dziadek ,  a zaraz pani babcia.
I zaczęli mi zaczepiac Martę. Niby wszystko ok, ale zaczęli oglądać jej zęby,  sprawdzać mięśnie na rękach i nogach,  a Marta ufne dziecko cieszyło się z atencji.... I zaczęli ja za rękę ciągnąć do domku swojego..... To już mnie zirytowalo,  powiedziałam do Marty z uśmiechem, żeby szybko do mnie wróciła,  bo ci państwo to nowe wcielenie baby Jagi i sprawdzają czy Marta zmieści się do kociolka. Podziałało ;-)
A potem też jakaś babcia się pojawiła z nikąd i takie same oględziny zaczęła robić....wtedy dziecko Marta juz samo do rodziców przyszło mówiąc ze nie chce do kociolka. Takie to klimaty w Phan Thiet....
Wniosek ostateczny: Resztę urlopu planujemy tylko w Mui Ne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz