wtorek, 27 grudnia 2016

Herbata zielona

Nabylam wczoraj herbatę zieloną. Danh tra sam. Tak się nazywa. Niestety sprzedawca ani po angielsku ani pa ruskij nie gawarił wiec tak naprawdę kupiłam kota w worku. I wieczorem resztkami sił googlowałam aż wygooglowałam, że tak jest to herbata zielona, z dodatkiem liści pandan (ponoć cudowny aromat), ananasa i żenszenia. Bardzo popularna w południowym Wietnamie i pozyskiwana w tradycyjny sposób,  uprawiana na wysokości 900 m npm.
Potem było kolejne pytanie do wujka Google 'a: how to brew this shit? ;-)
Ponoć trzeba zalać liście na 2 minuty przegotowaną wodą o temperaturze 80 st C,  po czym rozlać do kubków.   Dłuższe zaparzanie powoduje zmianę smaku na gorzki, wiec nie poleca się.
Można za to fusy zalewać w ten sposób 3 lub 4 krotnie.
Sprawdzimy w domu ;-)

BANHXEO

Dziś przedostatni dzień naszego urlopu:-( szybko ten czas leci....
To napiszę dziś o naleśnikach banhxeo. Serwują nam je codziennie na śniadanie,  ale jeść można je przez cały dzień. 

Robi się je z mąki ryżowej,  mleka kokosowego i kurkumy, dzięki temu mają piękny żółty kolor. Można je smażyć na patelni,  ale tu mają swój sposób smażenia na glinianych formach ustawionych bezpośrednio na ogniu. Po usmażeniu z dwóch stron,  nakładają farsz, przykrywaja gliniana pokrywką i chwilę czekają. Następnie złożone na pół kładą na lisciu bananowca. Naleśniki doskonale smakują z sosem (taki "tao tao" hmmm na pewno ma czosnek,  chili i imbir) i świeżymi ziołami kolendrą,  mięta,  sałatą i lokalnymi bazylią tajlandzka i czymś co wygląda i smakuje jak liść laurowy,ale nazwy nie podam. Farsz może być mięsny lub sseafoodowy,  z kielkami. 

Pycha!

niedziela, 25 grudnia 2016

Xmas Gala 🎄

Jakże to była inna wigilia, na jakieś 80 osób,  taki klimat jak na weselu. Muzyka ma żywo,  tańce, jedzenie, winko. Rodzicom się podobało,  dzieciom nie ;-) co zrobić ;-) Marta ostentacyjnie pomaszerowala do domku, żeby w nim czekać na Mikołaja. Stasiukowi przeszkadzała głośna muzyka...
Była loteria i nawet wygraliśmy... upgrade do bungalowa,  ale jako że w bungalowie mieszkamy,  to zamienilismy ten apgrejd na lanczyk ;-)
Gala skończyła się o 22, pięć minut przed końcem przyszła Marta , że jednak chce na Galę ;-) ha ha ha komedia....
Po powrocie do domku okazało się,  że mikołaj był i zostawił prezenty na tarasie;-) Marta ponoć nawet słyszała szuranie na tarasie....
A dziś dzień Szymona,  urodziny kolejne,  rano o godzinie 6 dostał już prezent od nas,  a przed chwilą hotel zrobił nam niespodziankę i Szymon na dobranoc na dostał tort, bardzo pyszny ;-)
Miły dzień był.

sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt!

Od rana cała obsługa do nas się uśmiecha i tylko merry Xmas merry Xmas,  a my tu w ogóle klimatu świąt Bożego Narodzenia nie czujemy,  no niestety. Chociaż wszędzie dookoła iluminacje świąteczne,  szopki, choinki świąteczne,  balwanki w czapkach mikołaja. To pierwsza nasza wigilia poza domem i w takich okolicznościach przyrody ;-) słońce,  upał 30st , morze basen..nie sprzyjają.
A gdzie bigos, pierniki, serniki,kutie, śledziki? Gdzie wielkie porządki i przygotowywanie domu na urodziny Pana? Nie ma tu takich atrakcji :-(
Za to dziś dostaliśmy prezent od hotelu - bilety wstępu na Xmas Galę, taką świąteczną kolację.  Zobaczymy co to, bo darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby ;-) zobaczymy też czy po gali dotrze do nas św Mikołaj z dalekiej Laponii ;-)
Na pewno jutro w boxing day na śniadaniu dzieci dostaną jakiś gift bag od Santy,  zdam relację ;-) póki co wrzucam co mam.

czwartek, 22 grudnia 2016

"maracja"

Początek lat 90. Spółdzielnia mleczarska Maćkowy rzuciła na rynek jogurty smakowe. I to jakie! Oprócz truskawki,  maliny, marchewki trochę egzotyki: ananasa, mango (chyba)  i Marakuję!
Nabiał z Maćków sprzedawano w budach -szczękach,  a także w sklepie firmowym mleczarni na dworcu PKP Gdańsk Główny! Takie mam wspomnienia ;-)
Pamiętam też ze spółdzielnia promowała się w radiu Gdańsk i była sponsorem konkursów. I był taki jeden konkurs,  w którym trzeba było podać trzy smaki jogurtów Maćkowy. I zadzwonił słuchacz i powiedział dwa,  a trzeciego szukał w głowie. I tak myślał i myślał na antenie aż w końcu krzyknął - "wiem wiem! MARACJA" ;)
No i takie mam skojarzenie z marakują;)
Wstyd się przyznać,  ale do przyjazdu do Muine nie wiedziałam jak marakuja, czy inaczej passion fruit, wygląda i smakuje bez jogurtu ;-)
A w Mui Ne serwują ją nam codziennie na śniadanie! Jest przepyszna,  trochę kwasna,  wyjadamy ją łyżeczką i  cudownie się komponuje z jogurtem (ha ha ha wiedziały Maćki co robią).
Tylko Marta jakoś się nie chce przekonać,  ale jeszcze tydzień przed nami,  więc może się skusi ;-)
W ogóle zastanawia mnie skąd w polskim języku takie pokręcone nazwy owoców: np karambola,  pitaja, marakuja , bo w angielskim jakby prościej i bardziej obrazowo się nazywają: star fruit,  dragon fruit,  passion fruit..
W sumie jak posłuchać gości z Rosji,  to mają chyba takie nazwy jak w polskim języku,  wiec chyba stąd. Ale to chyba temat do prześledzenia i na inny wpis na blogu  ;-)
Miłego dnia i smacznego śniadania!

Synek malutki

Synek malutki z każdym dniem jest coraz większy i coraz więcej rozumie.
Przed naszym domkiem stoi naczynie z wodą i chochlą do płukania nóg przed wejściem do domu (to chyba tutejszy zwyczaj,  bo podobne naczynia widzieliśmy w Tajlandii).
Kilka dni temu Stachu odkrył co to znaczy mieszać chochlą w garnku!
Teraz chochlę trzeba chować,  bo inaczej idzie w ruch! Jak na zdjęciach poniżej :

środa, 21 grudnia 2016

Update 2 z wizytą w KFC

Może dźwięku nie ma, ale mi wystarczy spojrzeć ma te trzy foty i słyszę ten jazgot :-(

Update - bar z rybna owsianka

No to małe uzupełnienie poprzedniego posta....słynne dziecięce krzesełka i taboreciki plus wystrój wnętrza w gratisie :-D

Ale wycieczka....

Pojechaliśmy wczoraj autobusem do miasta Phan Thiet. Autobus tzw shuttle bus z hotelu,  czyli za free. Tak pomyślałam,  że będzie inaczej niż na motorku,  zwłaszcza ze to 27km. Jedyny szkopuł to 6 godzin do spędzenia na miejscu,  bo tak jeździ ten shuttle bus. Wydawało mi się ze na spokojnie zrobimy jakieś zakupy świąteczne dla dzieci,  zjemy pyszny obiad, pospacerujemy, będzie miło.
Ale już w busie zrozumiałam,  że tak nie będzie :-( bo w busie Stach wił się jak nawiedzony, czego nie ma podczas jazdy motorem. Dojechaliśmy pod duży market,  sprawdziliśmy czy maja zabawki mieli, wiec ruszyliśmy w miasto.  W mieście hałas,  hałas hałas. Duży ruch.  Gorąco. Hałas. No i zaczęło się szukanie restauracji. A przed 17 chyba wszystkie knajpy są zamknięte.  Są co chwila takie garkuchnie na kółkach ale sprzedają tam kanapki z różnymi wynalazkami, owsianki i inne mortadele z rybnych resztek. Rozdzielalismy się z Szymonem w poszukiwaniu jakiegoś sensownego lokalu,  ale nic nie udało się nam znaleźć i ostatecznie skusilismy na jedną miskę owsianki z rybą.... Mój konkubent jedząc w kucki zasmiewal się ze mnie, że moja pupa nie mieści się na dziecięcym krzesełku ogrodowym,  które było wyposażeniem garkuchni. Uwaga! Jego się zmieściła! Very funny,  very...

Ostatecznie trafiliśmy pod KFC, jeszcze zamknięte,  gdzie zasugerowalam złapanie taxi i powrót do Muine....

Ale dałam się namówić i 45 min czekaliśmy na otwarcie,  poczym kolejne 25 min na rozgrzanie oleju, a na koniec okazało się ze KFC to najbardziej pożądany lokal na wyprawianie urodzin i kinderbalii :-( tam był taki hałas, większy niż na ulicy,  te dzieciaki tak darly japy, że aż w uszach trzeszczalo :-( biedne Stasio,  był jedną z atrakcji kinderbalu, dzieciaki by go wyciągnęły z wozka gdyby mogły... Uhhh
Na koniec prawie przegapilismy busa powrotnego,  wiec tez trochę nerwów było :-(
uhhh...wniosek :jednak dobrze w ciszy i spokoju odpoczywać,  ale to jest tzw "odrobiona lekcja" cyt. Pan Tyndzik;-)

A i jeszcze jedno spostrzeżenie.
Kiedy Szymon szukał knajpy a ja z dzieciorami czekałam ,  pojawił się nagle pan dziadek ,  a zaraz pani babcia.
I zaczęli mi zaczepiac Martę. Niby wszystko ok, ale zaczęli oglądać jej zęby,  sprawdzać mięśnie na rękach i nogach,  a Marta ufne dziecko cieszyło się z atencji.... I zaczęli ja za rękę ciągnąć do domku swojego..... To już mnie zirytowalo,  powiedziałam do Marty z uśmiechem, żeby szybko do mnie wróciła,  bo ci państwo to nowe wcielenie baby Jagi i sprawdzają czy Marta zmieści się do kociolka. Podziałało ;-)
A potem też jakaś babcia się pojawiła z nikąd i takie same oględziny zaczęła robić....wtedy dziecko Marta juz samo do rodziców przyszło mówiąc ze nie chce do kociolka. Takie to klimaty w Phan Thiet....
Wniosek ostateczny: Resztę urlopu planujemy tylko w Mui Ne!

niedziela, 18 grudnia 2016

Liczi czy rambutan.?

Przez tydzień myśleliśmy że kupujemy liczi, bo u nas na wsi na straganie tylko po wietnamsku mówią, aż wczoraj miły pan sprzedawca mówiący po rosyjsku uświadomil nas że to nie liczi tylko rambutan ;-)
Ponoć bardzo zdrowe ;-) to je jemy!

Kawa

Dopiero przed wyjazdem dowiedziałam się,  że Wietnam to drugi na świecie producent kawy , zaraz po Brazylii.
Pewnie coś przywieziemy do testów na naszej gaggii,  a na razie testujemy u lokalesow.
Dziś była kawa mrożona z mlekiem... Choć mleka nie widać, bo kawa byla brązowa. W smaku przypominała cukierek kopiko ("kopa ma ta kawa"), czyli smak kawy, karmelu i czekolady ;-) pycha!

Król Edek Pierwszy

Dostaliśmy dziś pozdrowienia od króla gronostajowego Edwarda z dalekiego Wrzeszcza :-D
Prosimy o więcej takich stylizacji :-D

piątek, 16 grudnia 2016

Podróże motorkiem

Jak podróżujemy motorkiem w czwórkę jest całkiem w porządku,  jedyny minus, że nie można wziąć wózka,  tzn moznaby,  ale musiałabym ten wózek jakoś trzymać albo na plecach zamontować,  bo na brzuchu w trakcie jazdy Stanisław siedzi w nosidle. ;-)
Jak juz dojedziemy do baru, Stanisław przechodzi na plecy ;-) dzięki temu ręce są wolne i można bez przeszkód się posilić ;-)
Dzieci przez obsługę w barze są bardzo miłe widziane, co widać na zdjęciach. Stasio zwłaszcza, a Marta zazdrośnik wciska się pomiędzy.
no i w centrum wsi ceny są w końcu wietnamskie;-) wiec mogę w końcu napisać I LIKE IT!

Śniadanie

Tradycyjne śniadanie w Wietnamie to pho bo zupka rosół w różnych wersjach,  drobiowa, wieprzowa, wołowa, wege,  z makaronem ryżowym aka noodles,  świeżymi ziołami i cebulką. Jest po prostu przepyszna.
Dlatego miło zacząć od niej dzień. Dziś była wersja wołowa z red curry. Rewelacja ;-)

czwartek, 15 grudnia 2016

Do cywilizacji 4km

Do cywilizacji mamy około 4km. Szymek wypozyczyl motorek. Pojechaliśmy wczoraj na nim w czwórkę do wsi na obiad. Mui Ne słynie z portu rybackiego i faktycznie na morzu było kilkaset łódek. Każda z tych łódek przywozi na brzeg rybki i owoce morza. A potem każdy bar we wsi specjalizuje się w pysznych daniach. Przyjeżdża się do baru,  wybiera z miski przed barem co chce się zjeść i zaraz zajada się smakołyki. My wczoraj wzięliśmy kilogram krewetek z grilla,  do tego ryż i Saigon bia. Mlask! Nawet Marta zjadła ryż z warzywami,  bo z panią z baru nie dało się dogadać, że dziecko chce miskę białego ryżu ;-)
Zdjęcia łódek będą dziś,  bo wczoraj już po zachodzie słońca było i na morzu było widać tylko mrugajace czerwone lampki.